Zaczeło się trochę po porodzie. Siostra wogóle miała jakies bakterie i dostała antybiotym przed porodem ale potem musieli jeszcze zostac bo małemu dawali antybiotyk. Po tygodniu wrocili do domu. Coś ok 2 godziny jazdy. Następnego dnia mały zaczął strasznie wymiotowac żółtym. Myśleli że to od jazdy i przez 3 dni nic nie robili. Dopiero jak się przestał załatwiać. Pojechali do szpitala i zostali. Zrobili mu mnóstwo badań i stwierdzili że chyba to jest poprostu zatkany przewód pokarmowy w którymś miejscu i chcieli operować. Siostra się nie zgodziła i zawieźli małego do cdz w Warszawie. Tak znowu badania... Ale nic nie stwierdzili i zaczeli go powoli karmić. Po kilku dniach już było dobrze więc poszli do domu.
Jakiś miesiąc po tym nagle mały zaczął załatwiać się z krwią i wogóle byl markotny. A potem to już szybko. Zaczął krwawić i poprostu leciał z rąk, tracił przytomność. naszczęście szwagra siostra pracuje w aptece i przytomnie kazała im natychmiast jechać do szpitala jak zobaczyła krew (siostra chciała go usypiać...) i odradziła im jazdę do warszawy. bo by nie dojechał jak się okazalo
(
Miał krew juz w jelitach i brzuszku. Reanimowali go, podali krew i osocze i przez ok dobe byl na intensywnej terapii... Jak juz się ustabilizował to zawieźli go do warszawy znowu. I tego samego dnia operacja żeby zobaczyc co się dzieje i opanowac krwotok. Trwała 5 godzin! Okazalo się że miał skręt jelit i martwicę. Usuneli mu 3/4 jelita cienkiego. Potem nie zaszywali i nie wybudzali go przez 2 dni żeby zobaczyc czy reszta jelita jest zdrowa. Naszczęście jest. Ale jeszcze go nie karmią normalnie, dopiero za ok tydzień się okaże czy jelitko pracuje... Więc czekamy.