Sylwia, Boże jak Cie czytam to mam siebie przed oczami....mozna bylo by powiedziec "a moze stanie sie cud i zajdziesz naturalnie" co my PCOs wiczki wiemy ze nie ma szans, skoro zeby miec okres trzeba brac tablety....zdecydowałas sie juz czy bierzesz antki czy bedziesz brac luteine?? a czemu nie robili Ci biopsji endo badz scratchingu przeciez po biopsji moze by sie dowiedzieli czegos innego??!! tez mam te mysli...brzuch ciazowy, ruchy dziecka.....ale jak sobie pomysle ze wogole nigdy nawet nie przytule swojego dziecka...szkoda slow a myslalas o jakis konsultacjach z klinikami zagranicznymi przez telefon? moze on cos poradza...inna kolezanka na innym forum pisze z e w Colorado jest jakas super klinika ona wlasnie z nimi sie tel konsultuje...
joasia moja sytuacja jest już od dawna beznadziejna. Ile ja już miałam konsultacji, ile razy leżałam w szpitalu na badaniach, światowej klasy specjaliści badali mój przypadek i kończyło się tak samo. Dziewczyny ja już od 4,5 roku walczę o dziecko, ale wcześniej mimo że nie starałam się o dziecko to walczyłam o swoją płodność. Tak mniej więcej trwa to już koło 10 lat. Nie leczyłam się typowo jak to robią w PCO - antykoncepcja i dziękuję. Na początku szereg badań i prowadzenie przez dr. Gmerek od 2004r. Miałam kilka razy kontrolowane cykle w szpitalu z kompletem badań hormonalnych o każdej porze dnia i nocy. Dokładnie takie badania miałam w 2005-2006 r. Pod koniec 2006 miałam robiony kariotyp, konsutację z genetykiem prof. Korniszewskim, potem jeszcze parę pobytów na Karowej na endokrynologii ginekologicznej.
Za mąż wyszłam w 2007 roku, a o dziecko typowe starania zaczęły się od stycznia 2009r kiedy byłam na ostatnim roku studiów. Zanim poznałam męża to już walczyłam, nigdy nie zaniedbywałam tych spraw. Wielu profesorów, docentów łamało głowę nad moim przypadkiem. Ja już tysiące kilometrów wydreptałam chodząc od lekarza do lekarza. Także konsultacja z ośrodkami zagranicznymi, które według statystyk mają gorsze wyniki niż nasze rodzime kliniki jest bezsensowne. Mnie walka o moją płodność przez te 10 lat tak wykończyła, że nie mam sił na nic. Najgorszy był ostatni rok z in vitro, to było najgorsze, największa wiara i największe i najboleśniejsze porażki.
Jak dziewczyny w pracy słuchają mnie to każda poleca swojego ginekologa, bo "tak wielu osobom pomógł". Jednak mi nie pomoże, nawet in vitro nie przyniosło skutku. To wszystko jest beznadziejne.
Przed tym podejściem miałam histeroskopię z biopsją endometrium. Po wyniki jadę w piątek na 8:30 - tylko w ogóle po co po nie jechać?
Także koniec z leczeniem. Antykoncepcji chyba nie wezmę, luteinę....jakoś też nie mam ochoty. Zaczynam się przekonywać do braku miesiączek. Może z braku menstruacji załapię jakiegoś raka endometrium i moje życie skończy się wreszcie z tymi wszystkimi cierpieniami.
Przepraszam dziewczyny, ale w ostatnim czasie mam już same złe myśli i czasami proszę Boga pójść spać i już nigdy się nie obudzić. A wypłakać się mogę tylko wtedy jak męża nie ma w domu, czyli np teraz.:-(