Dziewczyny, dzieki za odzew. Troche mnie wasze posty podnosza na duchu, bo szczerze mowiac to nie wiem co mam zrobic.
Chociaz chyba czuje, ze powinnam to zakonczyc, ale boje sie
Normalnie mam pietra ze tak po prostu moge skonczyc cos co trwa juz tyle lat i w co zainwestowalam tyle uczucia, czasu i samej siebie.:-(
Benita, masz racje, bywalo juz u nas bardzo niepieknie, ale jakos to latalam , zabiegalam o niego i jakos dalej szlo. Bo ja juz nieraz zabiegalam i walczylam, to nie tak, ze ja tak hop siup chce wyrzucic go ze swego zycia.
Wczoraj mi zakomunikowal (bo nie powiedzial, takie to bylo suche), ze okolo 17tej wychodzi. Ale wieczorem sie rozchorowal. Dzis juz mocno chory.
Trzeba bylo jechac do sklepu, ale sie wkurzyl jak mu to zaproponowalam (no bo ze niby widze ze on sie zle czuje). Laskawie zjadl obiad, po czym ubral sie i wyszedl
zeby zdazyc na ta 17ta. To taki chory ze do sklepu nie moze ze mna jechac ale na jakies tajemnicze spotkanie daje rade
? Tyle ze jak go zlapalam w drzwiach to udalo mi sie go przekonac do zrobienia zakupow po drodze.
Jeszcze ma jakas rane na nodze, przypadkiem zauwazylam, ale nie chce powiedziec co sie stalo.
I wiecie co, powtarzam sobie, ze przeciez mam sie z czego cieszyc, ze o mojej wartosci nie swiadczy zwiazek ani z moim mezem ani z zadnym facetem, ale smutno mi na duszy i nic nie moge na to poradzic. Do tego autentycznie zaczynam panikowac:sick:
Oj, oj, oj, oj