Hej, powiem Wam dziewczyny, ze właśnie przeżyłam najtrudniejsze dwa dni.Byłam u mojej ginekolog w poniedziałek 4t7d czy tez 5t0d na wizycie i wszystko było super. Moja pani doktor była zreszta bardziej zadowolona z ciąży niż ja sama, bo ja wtedy jeszcze się mocno bałam czy wszystko jest ok. Ale było ok! Pęcherzyk ciążowy, pecherzyk żółciowy, dostałam informacje jakie mam zrobić badania i przyjść za 2/3 tygodnie.
I stwierdziłam, ze pójdę tez do ginekologa na NFZ, żeby dostać skierowanie na badania, żeby je sobie robić za darmo
i zapisałam się na kilka dni później - 5t3d na wczoraj. Pani doktor od początku była okropnie niemiła, choć ja zawsze staram się uśmiechać, rozładować atmosferę, być uprzejma itd. Wzięła mnie na badanie i powiedziała, ze teraz już powinno być wszystko widać, a moja ciąża się nie rozwija, nic tam nie ma. I przyjść na kontrole za 2 tygodnie. Wyszłam załamana. I nawet tego skierowania nie dostałam, bo przecież nie ma żadnej ciąży..
Cala noc nie spałam, rano obudziłam się z bólem brzucha, sama nie wiem jakim i to mulenie i na okres i trochę skurcze.. i brązowe plamienie... wiec byłam pewna ze rozpoczyna się poronienie.. od razu zapisałam się jeszcze taz prywatnie do mojego ginekologa i właśnie wyszłam. Jest mały zarodek i serduszko, moja pani doktor zupełnie inaczej przeprowadziła to usg, duże powiększenie, umiała to znaleść... spodziewałam się ze jak wyjmie ta sondę dopochwowa to będzie we krwi, ale nie była.
Zwiększyła mi jeszcze dawkę luteiny i duphastonu i na razie tyle. Wiecie myśle ze na tej wczorajszej wizycie tamta ginekolog mogła mi coś uszkodzić i stad wzięło się trochę krwi, która dziś rano była już brązowa.
Trochę się uspokoiłam, ale to nie zmienia faktu, ze bardzo się teraz boje. Zwłaszcza ze tez ciąża powinna być starsza, a zarodek ma dopiero 2mm. Ale na razie żyje...