Urodziłam zdrowego synka!
Tak mi się bynajmniej śniło.
Moja mama glaskala mój brzuch i po prawej stronie od pępka malutki wypchnal rączkę i przebił cała rękę przez mój brzuch, moja mama pociągnęła go i w taki sposób się urodził. Przytuliłam go, a mama założyła zacisk na pępowinę, nie kazałam jej tego robić bo przez godzinę z pępowiny do noworodka dopływa żelazo.
Później odcięła pępowinę, ja dalej stalam. Mama zaszyla czerwoną nitką dziurę.
A ja latałam po domu pokazując swojego ślicznego synka, który nie płakał a uśmiechał się do mnie.... taki łysy blondyn imieniem Mikołaj.
Później zadzwoniła do mnie koleżanka, że jedzie do szpitala rodzić, więc i ja zadzwoniłam do szpitala, tam kazali mi przyjechać by zbadać maluszka i wydać mu książeczkę zdrowia i podać szczepionkę.
Opatulilam małego w tetry i pojechałam.
Na miejscu okazało się że to szpital połączony z lotniskiem.
I zanim weszłam do szpitala musiałam za strefą bezcłową rozebrać się do naga by nie przynieść bakterii domowych.
Rozebrałam się i byłam w samych czarnych szpilkach. Później okazało się że jakiś syryjczyk okradł moja torbę zostawiając sam suchy chleb...
Nie mogłam delikwenta znaleźć, bo niby handlował moimi rzeczami w sklepie AGD...
Poszłam do oddziału szpitalnego i tam podalam pielęgniarka moje dziecko, które sama niby włożyłam w wielką chrupiacą bagietke, bo świeży chleb trzyma ciepło i dziecko wtedy nie marznie......
Nie no hardcore.
Dziecko w bułce....