Dziękuję Wam bardzo za ciepłe przyjęcie. Największą rozpacz i ból mam już chyba za sobą, ale mimo wszystko ciężko mi się żyje. Nie mogę się odnaleźć, nic mnie nie cieszy, brak mi tego szczęścia, planów, wyczekiwania, które towarzyszyły mi jeszcze tak niedawno...
Drugiego Dziecka długo nie chciałam mieć. Wystarczała mi moja Jula, mój mąż, fajna praca. Byłam bardzo szczęśliwa. Do czasu, aż zmarł mój ukochany dziadek, a dwa tyg po nim mój teść dostał wylewu i do dzisiaj wymaga opieki, nie wrócił do pełni zdrowia... Wtedy pomyślałam, że moja Jula nie powinna być sama, żeby kiedyś, w trudnych chwilach które na pewno i ją spotkają, mogła mieć jakieś wsparcie, kogoś, kto ulży w cierpieniu, przytuli... Zresztą Jula już od dłuższego czasu prosiła o rodzeństwo

I tak rozpoczęliśmy starania. Wiedziałam że nie będzie lekko, bo o Julę starałam się ponad rok. Miałam niewydolną szyjkę i leżałam na lekach od 26tc. Bałam się, co zrobimy jak sytuacja z ciążą się powtórzy, jak mój G wyjedzie na kilka dni a ja będę musiała zająć się domem, Julą, psem, zrobić zakupy i zaprowadzić ją do szkoły... Nie mamy nikogo, kto mógłby nam pomóc w takiej sytuacji, ale wierzyłam, że wszystko będzie dobrze... I tak mijały miesiąc za miesiącem, miesiąc za miesiącem i nic... Brałam luteinę i nic... Nachodziły mnie coraz bardziej czarne myśli, że widocznie drugie dziecko nie jest nam pisane, że może coś byłoby nie tak... Po wielu rozmowach, morzu wylanych łez zdecydowaliśmy, że w takim razie odpuszczamy, że nie można tak na siłę, że się wykańczamy... Ja już czułam symptomy zbliżającej się @, bolały mnie piersi, pobolewał brzuch. Poszłam do gina po antyki i czekałam na @. Zdecydowałam też, że muszę coś dla siebie zrobić i wybrałam się do ortodonty... Rano zrobiłam jeszcze test, żeby mieć pewność gdybym miała mieć prześwietlenie. Wizyta mnie podniosła na duchu, zrobili mi rtg. Okresu jak nie było tak nie było. Zrobiłam kolejny test...i zobaczyłam drugą bladą kreseczkę... Rano do labu, beta była ponad 300... Moje szczęście nie miało granic, ale pierwsze co pomyślałam, to o tym prześwietleniu, które miałam... No ale nic już zrobić nie mogłam. Po 6tc poszłam na usg - lekarz potwierdził ciążę, byliśmy najszczęśliwszą rodziną pod słońcem. Dostałam duphaston bo w jajniku miałam torbiel. Po trzech dniach od wizyty rano zaczęłam plamić. Wpadłam w histerię, pojechaliśmy na izbę - krwawienia nie ma, Maleństwo urosło od ostatniego usg. I faktycznie było już ok. Następna wizyta - wszystko ok, Dziecko ślicznie rosło, było aktywne. Następne miało być usg genetyczne... Bardzo się go bałam, czy wszystko będzie dobrze... Ale po cichu cieszyłam się też z faktu, że może to już będzie zwykłe usg i mój G razem z Julą będą mogli zobaczyć Maleństwo. Oboje byli tacy szczęśliwi, Jula opowiadała z dumą wszystkim w przedszkolu, że mamusia ma w brzuszku małego Dzidziusia... Ale usg przez brzuch zrobić się nie dało... Lekarz się zdziwił, że Dziecka nie widać, bo jestem szczupła. Ale powiedział, że czasem się tak może schować w miednicy że ciężko dojrzeć, żebym więc przyszła za tydzień, Maleństwo podrośnie i wtedy je pomierzy. Zaczęłam się niepokoić, no ale nie miałam wyjścia, musiałam czekać... Za tydzień w sumie nie było lepiej, ale udało się pomiary zrobić - NT 2.2 i przezierność 1,2, wszystko w normie. Ilość wód też ok, sprawdzał dokładnie bo podejrzewał małowodzie, bo przy małowodziu ciężko dojrzeć dziecko na usg. Próbował zmierzyć Dzieciaczka, ale nie bardzo się dało, bo był jakoś dziwnie ułożony i wyszło mu, że jest o dwa tyg mniejszy niż powinien, ale że pomiar nie jest dokładny i żeby się tym nie sugerować.
Kolejną wizytę miałam 04.07, dwa dni przed naszą dziesiątą rocznicą ślubu... Bałam się, czy tym razem wszystko będzie dobrze, ale z drugiej strony miałam nadzieję, że będzie ok i że wszyscy będziemy mogli naszego Szkraba zobaczyć. Mi brzuszek już się zaczął zaokrąglać, czułam ruchy... Wchodziłam w najpiękniejszy okres ciąży. W pracy wszystko było super, wszyscy się cieszyli razem ze mną...
Na wizycie okazało się, że niestety Maleństwa nadal nie widać... Lekarz dłuuugo oglądał główkę, którą w sumie tylko jako jedyny organ było widać... I powiedział, że nie podoba mu się obraz... Że są poszerzone komory, a do tego bardzo mało wód i dziecka nie jest w stanie zobaczyć i pomierzyć... Widzieliśmy tylko, że bije serce. Że bardzo mu przykro, ale ta ciąża nie wygląda prawidłowo... Zadzwonił do koleżanki z prośbą, żeby mnie przyjęła następnego dnia i spróbowała zrobić usg i amnio, choć wód praktycznie nie ma...Mi powiedział, że jeśli się potwierdzą wady wrodzone, to ciążę będzie można zakończyć. Jeśli się nie potwierdzą, to ona i tak się zakończy z powodu małowodzia, tylko nie wiadomo kiedy... A nie jest to wskazanie do przerwania ciąży...
Wyszłam stamtąd zdruzgotana... Wyłam niesamowicie, a pod gabinetem czekali na mnie G i Jula... Nie da się opisać naszego cierpienia... Jula przeżyła to strasznie... Czekanie do następnego popołudnia nas zabijało, ta niepewność tego, co będzie... Może Wam to wyda się okropne, ale nie wyobrażałam sobie urodzenia chorego dziecka

Chciałam już mieć to wszystko za sobą, a wizja czekania prawie miesiąca na wyniki amnio, życie w niepewności przerażały mnie... W nocy przestałam czuć ruchy...Po południu pojechaliśmy na konsultację. Lekarka zebrała dokładny wywiad, obejrzała zdjęcia z usg i zaprosiła nas na badanie. Długo oglądała główkę i faktycznie potwierdziła wady w mózgu, wady śmiertelne, z którymi nie da się żyć...A po chwili powiedziała jeszcze, że jest gorszy problem... Że nie może znaleźć tętna dziecka... I wszyscy wiedzieliśmy, że tak jest lepiej, że Maleństwo nie miało szans, ale nawet nie umiem opisać, co wtedy czułam... Dostałam skierowanie do szpitala na zabieg - poszłam następnego dnia, w piątek. Na usg potwierdzili, że Maleństwo nie żyje, ale że jest małe, że przestało się rozwijać w 11tc... Mam takie zdjęcie, na którym jest takie Maleńkie, wciśnięte w macicę, bez wód, widać taki zwinięty kręgosłup...Było mu na pewno niewygodnie

W sobotę zlitował się nade mną ordynator (tabletki na mnie nie działały zupełnie), dostałam dwie kroplówki z oksytocyną. Skurcze były bardzo bolesne, jak porodowe, ale dali mi jakiś narkotyk p/w bólowo, G był cały czas ze mną i m i pomagał przez to przejść. Skurcze do wytrzymania, jak czeka się na szczęśliwy finał, ale dla mnie to był koszmar.... Zgodnie z moim życzeniem zrobili mi zabieg w narkozie. Obudziłam się po wszystkim... I fizycznie czułam się dobrze, bardzo dobrze, ale psychicznie do dzisiaj nie mogę dojść do siebie... Widzę ile bólu zadaję G i Julce, ale po prostu nie mogę się pozbierać

(( Miałam tyle planów, tyle marzeń, kupujemy mieszkanie, w którym jeden z pokoi miał być dla Maleństwa... Sprzeczaliśmy na żarty się o imię, bo mojemu G Leoś się nie podobał... Teraz straciłam wszystko, nie mam marzeń, nie mam chęci i sił do życia... Nie czuję się kobietą, nie mogę patrzeć na swoje ciało... Tak strasznie pragnęłam tego Maleństwa... Wierzyłam, że skoro pojawiło się już tak w ostatniej chwili, to znaczy że widocznie mamy je mieć, że musi z nami być... I chyba nigdy nie wybaczę sobie tego rtg, że nie poczekałam na tą @ żeby mieć pewność, że nie pomyślałam, że na test może jest za wcześnie (to był jakiś 2-3 tc)... Bo gdyby nie to, być może Maleństwo byłoby zdrowe, nie miałabym sobie nic do zarzucenia. A tak zadręczam się, że sama zabiłam swoje Dziecko

Nie wiem jak mam żyć... Nie mogę patrzeć na kobiety w ciąży, na małe dzieci... Myśl o tym, że one mogą mieć a ja nie mnie dobija po prostu... Z nikim nie chcę się spotykać, czuję się gorsza, jakaś naznaczona...
Tak bardzo chcę mieć jeszcze jedno dziecko z moim G... Niczego tak bardzo nie pragnę, ale jak pomyślę, że taka sytuacja mogłaby się powtórzyć, jestem przerażona... Nie wiem, jak przeżyłabym czas od wizyty do wizyty, od usg do usg, czy aby wszystko będzie dobrze, czy dziecko będzie zdrowe... Nikt mi nie da gwarancji

Dostaliśmy skierowanie do poradni genetycznej - wizyta 24.09, pobiorą nam krew i założą hodowlę, wyniki po jakichś trzech m-cach będą. Przez pół roku nie wolno nam się starać o Dziecko, a później mam brać 10-krotną dawkę kwasu foliowego i od początku będę pod opieką poradni genetycznej... Nie wiem, czy jestem w stanie udźwignąć ten strach i niepewność... A tak bardzo chcę być podwójną mamą

(