Hej!
O rany, co za dzień... Rano joga, potem ginekolog - moja lekarka prowadząca potwierdziła chłopca i stwierdziła, że bardzo małe ryzyko pomyłki. Ubawiłam setnie jakąś babeczkę w poczekalni, opowiadając Adamowi, że teraz pewnie mi zlecą to najokropniejsze badanie - test obciążenia glukozą, i jak ja to wypiję...Kobita się uśmiała, powiedziała, że jej się chciało rzygać nawet jak patrzyła jak kto inny pije tą glukozę. Na razie jeszcze nie muszę tego robić, dopiero za parę tygodni.
Potem biegaliśmy po mieście w poszukiwaniu marynarki ślubnej dla ( przyszłego) męża. Wleźliśmy do sklepu z modą ślubną. Bezy, koronki, tiule, welony, a w tym wszystkim ja - w olbrzymim, worowatym sztucznym futrze ( przestałam się zapinać w kurteczce), wyglądająca jak odurniały niedźwiedź i pożerająca łapczywie ciasteczka owsiane, bo miałam napad głodu, więc od stóp do głów w okruchach...No i jeszcze dostałam ataku głupawki, na widok młodzieńca co mierzył garnitur , a wokół niego skakała matka, jak taka kura podekscytowana. Marynarki oczywiście nie znaleźliśmy.
Będzie problem ze ślubem. Będzie problem z imieniem dla synka, bo nie bardzo mamy pomysł. Przez moment nam się wydawało, że Edgar brzmi nieźle, ale jak sobie uświadomiliśmy, że ludzie będą to zdrabniać na "Edek" to nam się odechciało i jesteśmy w punkcie wyjścia...