Krótka historia o tym, jak zakończyła się moja szyjkowa historia... W sobotę 6.03 na 9 pojechałam zdejmować szew w 38+6. Przy przyjęciu na oddział miałam ktg, które wykazało skurcze świadczące o tym, że akcja porodowa może być już. Ja nic nie czułam
Od razu dali mnie na porodówkę i tam zdejmowano szew. Ból okropny, ale trwało to niecałą minutę. Werdykt: szyjka zgładzona, rozwarcie na dwa palce. Leżałam na porodowce pod ktg. Zaczęłam coś czuć, ale to nic silnego ani regularnego. Po 3 godzinach obserwacji dali mnie na patologię ciąży, bo nic się nie działo. Tam zaczęły boleć mnie plecy koło 18:30. Czułam też kłucie w pochwie. O 20:20 podłączyli ktg. I wtedy znikąd skurcze co 3 minuty, regularne, mocne. 21:10 Powrót na porodówkę, szybkie wezwanie męża, rozwarcie na 6 cm. 23:50 świat przywitał mój syn. Niezwykle szybka akcja, dzięki wspaniałej położnej bezbolesna. Czuję się całkiem nieźle. Syna dostałam wczoraj wieczorem, bo wymiotował wodami, więc miałam czas na odpoczynek.
Ostatecznie wszystko co złe skończyło się dobrze. Wierzcie mi, że w waszym przypadku będzie identycznie. Te szyjki tak straszą, ale to kobiety wygrywają te wojnę. Trzymam za Was kciuki. Czytajcie forum, pamiętajcie o szyjkowych radach, uspokójcie psychikę. Wszystko będzie dobrze, naprawdę !