Powiem tak...przeczytałam całe to forum, przeczytałam masę publikacji na temat szyjek. I stwierdzam, że nie ma po prostu metody leczenia skracania ani rozpoznania przyczyny skracania. Lekarze działają jakby po omacku. Dają nam wszystkim te same leki, ewentualnie zakładają szew/pesar, co i tak nie zawsze daje gwarancję. Każą leżeć bez przerwy, chyba dlatego, że dziecko nie uciska wtedy tej biednej szyjki. U każdej kobiety przebiega to inaczej. Jedna ma krótką i twarda, inna długa i miękka. Jednej się wydłuży, drugiej nie. Jednej zamknie się rozwarcie wewnętrzne, drugiej nie. Jednej brzuch się napina i nic, dla drugiej to groźne. W każdym razie chyba same musimy wyczuć ile nam wolno. Na co pozwala organizm. Jak mam zły dzień, to nawet nie myje zębów, żeby nie stać przy umywalce. Jak mam dobry, to się normalnie ubieram, do jedzenia idę do drugiego pokoju. Leżę od listopada i moja szyjka raz się skracała, potem domykała... wnioski? Najgorsza jest psychika. Żyjesz sobie normalnie, nagle bum - szyjkowy wyrok. A w 95? A może i więcej procentach każda rodzi o czasie. Problem z leżeniem widzę taki, że nagle ze zdrowej osoby stajesz się uzależnionym od innych chorym człowiekiem, który się doszukuje objawów. Twardnienie brzucha, spinanie, napinanie, skurcze, kłucie? Lekarze mówią "taka pani natura, taka pani ma budowę". A my wracamy do domu i przeżywamy te wymiary. Można oszaleć że stresu. Prędzej ten stres wywoła poród niż ta cholerną szyjka....