Witam, postanowiłam przyłączyć się do wątku i opisać swój przypadek, ponieważ będąc w ciąży sama szukałam informacji na ten temat i niestety było ich jak na lekarstwo, raptem kilka postów. Ogólnie rzecz biorąc jestm kleszczolubna i z reguły jednyną osobą wśród znajomych wracjającą z kleszczem byłam niestety ja, jednak nigdy nic złego z tego nie wynikało. Na początku 8 miesiąca ciązy wyjechałam na długi weekend i następnego dnia znalazłam u siebie kleszcza, wygiągnęłam jak zwykle, ale pomyślałam, że tyle razy już je miałam, ze i tym razem na pewno wszystko będzie ok. ( wyjęłam go w ciągu 24h, był jeszcze malutki ). Po powrocie tylko ze względu na ciążę poszłam profilaktycznie do lekarza, pani dr powiedziała, że prawdopodobieństwo zakażenia jest bardzo małe, tym bardziej że kleszcz został szybko wyjęty, jednak gdyby pojawiło się zaczerwienienie w ciągu tygodnia mam się stawić ponownie. Spokojna wróciłam do domu. Dokładnie 7 dni później wokół miejsca ukąszenia zaczął robić się rumień, od razu poleciałam do lekarza pierwszego kontaktu - ten obejrzał rękę i stwierdził, że nie wygląda mu to na typowy rumień, ale profilaktycznie zapisał na dwa tygodnie amotax dis 2x dziennie. Już sam fakt zażywania antybiotyków mnie przeraził,ale nie miałam wyjścia. Po dwóch tygodniach od ukąszenia ( dopiero wtedy wychodzą przeciwciała ) test na boreliozę i po tygodniu telefon z przychodni, że przeciwciała są dodatnie i trzeba jechać na konsultację do zakaźnego. W szpitalu po wywiadzie lekarka powiedziała, że po pierwsze od razu powinnam jechać do zakaźnego ( ze względu na ciążę ), po drugie antybiotyk powinnam brać 3 tygodnie ( ze względu na moją już niemałą wagę i to większą dawkę ), ale być może dwa tygodnie wystarczą - po porodzie mam zrobić ponownie test a dziecku po 4 tygodniu życia. Małe pocieszenie - powiedzieli mi, ze zarażenie płodu jest bardzo małoprawdopodobne ale jednak możliwe.Więc kolejny miesiąc do rozwiązania przeczekałam w ogromnym stresie. W międzyczasie wyszły jeszcze bakteria paciorkowca i znowu dostalam końską dawkę antybiotyku...Przez 7 miesięcy było pięknie i na dobrą sprawę czułam się świetnie a potem wszystko się posypało... poród ciężki , synek urodził się na 5pkt w zamartwicy ( pisze o wyszstkim, ale bolerioza raczej na to wpływu nie miała, tylko te nieszczęsne bakterie i to że trzymali mnie 20h po odpłynięciu wód płodowych, a dopiero jak juz zaczęło zanikać tętno jaśnie wielmożnie zrobili cesarkę ). Ale było minęło... Tak jak kazali po miesiącu zrobili nam ponownie test na serum boreliozy - u synka wyszedł ujemny ( tzn IgG dodatnie - ale podobno tak ma być, bo przeciwciała przeszły ode mnie, natomiast IgM ujemne ), u mnie obie wartości znacznie się zmniejszyły. Po wizycie w szpitalu dowiedziałam się, że: z dzieckiem wszystko ok, jest zdrowe,ale zeby mieć 100% pewności powtórzyć badania za pół roku, ja również mam powtórzyć i zobaczyć czy przeciwciała nadal będą malałay. Za miesiąc właśnie się tam wybieramy, ale mam nadzieję, żę wszystko będzie ok. Także dziewczyny najważniejsza rzeczy, jeżeli ukąsi was kleszcz nie chodzcie do żadnych lekarzy pierwszego kontaktu ( ten mój to nawet szukał w encyklopedii leków jakie antybiotyki przepisać mi w ciąży - zgroza ), tylko od razu do szpitala zakaźnego , tam są specjaliści i znają się na tym sto razy lepiej. Mi akurat się udało, ale tak jak pisałam antybiotyk powinnam brać dłużej. Nie wiem jak to jest na początku ciąży z braniem antybiotyków, kiedy wszystkie organy płodu nie są dobrze wykształcone, w każdym razie w ostatnich miesiącach tak jak to było u mnie nie są one już takie groźne, aczkolwiek na pewno mogą mieć jakiś ujemny wpływ. Pozdrawiam Marta